Magia gór każdego roku ściąga w Tatry tysiące turystów. Niektórzy pozostają w nich na zawsze. Przeszłość kryje sporo takich przypadków. Ciał wielu ludzi pochłoniętych przez góry nigdy nie odnaleziono...

Jednak najbardziej znana i tajemnicza jest tzw. tragedia Kaszniców, która wydarzyła się podczas zejścia z Lodowej Przełęczy.
O tej enigmatycznej sprawie pisała nawet zachodnia prasa (londyński "The Observer" w wydaniu z 23 sierpnia 1925 r.).

Było to latem 1925 r. Z Lodowej Przełęczy do Doliny Jaworowej w załamaniu pogody zaczęła schodzić rodzina Kaszniców (mąż, żona i syn) wraz z taternikiem Ryszardem Wasserbergerem.

I nagle, wszyscy z wyjątkiem kobiety, zaczęli umierać.
Pokonanie Lodowej Przełęczy latem dla sprawnego turysty nie nastręcza trudności.

Nadciągało jednak wówczas załamanie pogody. Mimo, że był początek sierpnia, warun-ki panowały jesienne: było zimno, wilgotno i wietrznie. Rano padał mokry śnieg, następnie- deszcz, a droga przed nimi była jeszcze długa.

Przypadkowo spotkany w Teryego Chacie polski taternik, Ryszard Wasserberger rów-nież postanowił ze swoją ekipą taterników, ze względu na złe warunki pogodowe, wra-cać do Zakopanego przez Lodową Przełęcz.

{youtube}3LF0ZgLpXoA{/youtube}

Starszy Kasznica poprosił więc Wasserbegera, by przejście odbyć wspólnie. Powolny jednak pochód (głównie za sprawą starszego Kasznicy) nużył pozostałych taterników i finalnie jedynie Wasserberger pozostawał w tyle, pomagając cierpliwie Kasznicom.

Powyżej Lodowego Stawku, pozostali taternicy oświadczyli, że uważają za zbędne eskortowanie Kaszniców przez całą czwórkę i że wystarczy w zupełności jeden z nich do czuwania, by nie zbłądzili. Tym "jednym" został oczywiście Wasserberger.

Pozostała trójka taterników w szybkim tempie ruszyła na Lodową Przełęcz. Po południu byli na Łysej Polanie, wieczorem w Zakopanem. Tymczasem Kasznicowie z Wasserber-gerem dotarli na przełęcz dopiero po ok. 3 godzinach marszu od chaty Tery’ego!

Gdy Kasznicowie ze swoim opiekunem osiągnęli Lodową Przełęcz, nastąpiło całkowite załamanie pogody.

W trakcie zejścia młody Kasznica począł się skarżyć, iż traci oddech. Matka wzięła od chłopca plecak, a Wasserberger pomagał mu iść. Tak doszli w pobliże Żabiego Stawu Jaworowego. I nagle starszy Kasznica usiadł na głazie ze słowami: "Jestem bardzo zmęczony... Dalej iść nie mogę..." Pierwszym odruchem Kasznicowej było zwrócić się o pomoc do Wasserbergera, jako najsilniejszego i najbardziej doświadczonego w zespole. I wówczas usłyszała przerażającą, niezrozumiałą wprost odpowiedź: "Czuję się także bardzo słaby…" (Żuławski).

"Pani Kasznicowa twierdziła, że wszystkich naszła duszność. […] Jeden po drugim padali nieprzytomni".

Zofia Kasznica- nieodczuwająca dziwnej fatygi- dała Wasserbergerowi i synowi "na wzmocnienie" porcję czekolady i łyk koniaku. Alkohol wlała też do ust ledwo przytomnemu mężowi, który chwilę potem wyzionął ducha.

Kasznica nie miał siły, by dojść do głazu, z którym znaleźli schronienie syn i taternik.. Byli już wtedy umierający. Wasserberger majaczył coś gorączkowo, wspominał matkę. Próbował wstać, iść. Kasznicowa prawie siłą zmusiła go do pozostania na miejscu, a następnie powróciła do męża. Był martwy... Z rozpaczą podbiegła do syna. Leżał sztyw-ny, nieruchomy, a kilka kroków niżej - trup Wasserbergera, który widać w agonii zdołał porwać się, przejść parę metrów - potem padł nieżywy, kalecząc się w rękę i głowę..." (Żuławski). Jak wynika z sekcji zwłok, taternik złamał wówczas rękę. Wszystko trwało około kwadransa.

Kobieta, Waleria Kasznicowa, której poza wyczerpaniem fizycznym i psychicznym, nic nie dolegało, przesiedziała przy zwłokach 37 godzin. 5 sierpnia zeszła Doliną Jaworo-wą na Łysą Polanę. Tam spotkała generała Mariusza Zaruskiego, naczelnika Pogoto-wia Tatrzańskiego, który natychmiast wysłał w miejsce tragedii ratowników.  
Do dziś nie wiadomo, dlaczego chłopiec i 2 mężczyzn, w tym młody taternik pełen sił, zmarli nagle, w tym samym czasie.

Podejrzewano, że przyczyną był koniak, który wypili wszyscy trzej, kobieta zaś go nawet nie tknęła. Dywagowano, że może pogoda, tzw. próżnia, która wytwarza się w górach podczas burzy, długi dystans trasy. Wszystko to to tylko domysły, które można bez problemu i bardzo szybko podważyć.

Postępowanie w tej sprawie umorzono, ale dywagacje, jakie snuto w tej sprawie, były bardzo różne. Jedna z teorii podaje, że koniak był zatruty, jednak nie zatruła go Waleria, ale tajemnica tragedii, jaka rozegrała się w Dolinie Jaworowej, do dziś pozostaje nieroz-wiązana.
Ale to nie koniec tajemniczych i zagadkowych historii w Tatrach.

Szczególnie ciekawe były sprawy zaginionych turystów, których szczątki odnajdywano potem w miejscach uprzednio starannie przeczesanych przez powstały w roku 1909 TOPR.
Do tego typu przypadków zaliczało się- uznawane za szczególnie tajemnicze- zaginięcie praskiego radcy, Karola Kozaka (sierpień 1921 r. w drodze na Rysy). Podczas wycieczki odłączył się od pozostałych towarzyszy i udał się "na stronę".

Czekano na niego jakiś czas, ale kiedy nie odpowiadał na wołanie, bliscy postanowili go poszukać, odkrywając z przerażeniem, że starszy pan dosłownie zniknął!
Ostatecznie, po żmudnych poszukiwaniach (po polskiej i słowackiej stronie) akcji zaprzestano.

Dopiero następnego roku, jesienią górale poszukujący w lesie korzenia litworu (stosowanego w ziołolecznictwie) natknęli się na szczątki Kozaka pod Wołowcem Mięguszowieckim.

Jakby tego było mało, to w 1909 r. przepadł w Tatrach 25-letni nauczyciel gimnazjum, Ernest Weiss.
Cztery lata później ratownik Henryk Bednarski znalazł kilkanaście metrów od ścieżki, którą tysiące ludzi wędrowało na szczyt, oparty o głaz szkielet, który miał przy sobie dokumenty Weissa. Wyglądało na to, że poszukująca go wtedy ekipa minęła go zaledwie o parę metrów…

W tym samym roku, kiedy zginął Karol Kozak, zaginął też 17-letni Karol Kiciński. Przeczesanie góry (było to w okolicach Giewontu) nie przyniosło efektów.
Podobny los podzieliło wielu tatrzańskich turystów. Znajdowano po nich częst i po dłuższym czasie tylko kości albo plecaki.

Jedno z ostatnich tajemniczych zaginięć w Tatrach dotyczyło pary 20-latków, Justyny T. i Piotra G., którzy przepadli bez wieści w marcu 1981 r. gdzieś w Dolinie Kościeliskiej. Ponieważ poszukiwania okazały się bezskuteczne, o pomoc zwrócono się nawet do jasnowidzów (dwóch twierdziło, że młodych ludzi porwało UFO), ale w tej sprawie- tak jak w pozostałych- przeplatały się bardzo różne wątki. Zaangażowani w działalność opozycyjną młodzi ludzie mogli paść ofiarą służb, złapanych in flagranti kłusowników lub przemytników.

To wszystko to tylko mały wycinek tragicznych tatrzańskich opowieści.

{youtube}7hE_bCv7Glk{/youtube}

Bartosz Michalak

ŹRÓDŁA:

- "Wielka Encyklopedia Tatrzańska", Z. i W Paryscy, Poznań 2004;
- "Tatry Słowackie- przewodnik", J.Nyka, Latchoczew 2002;
- Inernet.