Wśród wielu pięknych nazw, jakie znajdziemy wędrując oczyma po mapie gór Chamar-Daban (przez Dybowskiego nazywanymi jeszcze Górami Chamardabańskimi) znajdziemy wiele, które przyciągają swoją egzotyką - jak nazwa jednego z najwyższych (lub najwyższego) szczytów pasma, Bajszynt Uła.

Część V: W Górach Chamardabańskich

Znajdziemy też piękne, poetyckie nazwy jak Jezioro Serce, Jezioro Skazka (Bajka), przełęcz Czarcie Wrota czy rzeka Bezimienna. Nas jednak najbardziej interesowały nazwy dwóch szczytów: Piku Czerskiego (2090m) i Piku Czekanowskiego (2068m), upamiętniające polskich naukowców.

W Górach Chamardabańskich pośród różanecznikówW Górach Chamardabańskich pośród różaneczników

Wszyscy trzej badacze zwiedzali położoną niedaleko Sludianki część gór Chamar-Daban. W pamiętnikach Benedykta Dybowskiego znajdziemy kilka pasaży dotyczących jego wędrówki po tym paśmie górskim. Interesującą lekturą może być fragment dotyczący niebezpieczeństw gór:
"Pobyt w górach Bajkalskich latem nie jest bezpiecznym, bywają tam zmiany raptowne z góry nie przewidywane, mieliśmy o nich już pewne wyobrażenie nabyte zeszłego roku przez Godlewskiego, do nich przyłączyły się opowiadania Kułtuczan. O paru takich wypadkach, jakie zdarzają się w górach tamtejszych, wspomnę tutaj, poprzedzając w ten sposób, opowieści o naszych nowych doświadczeniach, przeżytych w czasie pobytu w górach. Roku przeszłego, podczas wycieczki dr. Łagowskiego z całą kompanją, przewodnicy radzili stanąć taborem u podnóża gór Chamardabańskich, miano ze sobą ogromny namiot, ustawiono go, zaś przewodnicy urządzili dla siebie bałagan czasowy, deszcz lał przez cały dzień i nie było nadziei na pogodę. Łagowski odjechał z przewodnikami swoimi do Kułtuka pomimo deszczu, reszta towarzystwa pozostała. Nazajutrz rano, przy chmurnym niebie, myśliwi wyruszyli w góry na polowanie. Godlewski miał zawsze przy sobie mały kompas, pod swoją opiekę wziął Michasia i Zienkowicza, Księżopolski szedł z przewodnikiem starszym, myśliwym, Szałapuginym; doszedłszy po drodze na szczyt górski chamardabański, rozeszli się w różne strony; naraz powstała gęste mgła na górach. Kułtuczanie ostrzegali przed nią i radzili, ażeby w czasie mgły nie wracać do taboru, lecz usiąść na miejscu i przeczekać, aż mgła rozejdzie się, gdyż łatwo zbłądzić. Godlewski mając kompas wrócił szczęśliwie z Michasiem, Żienkowicz przeczekał opadek mgły, Księżopolski natomiast niepomny na przestrogi i rady szedł w czasie mgły i zbłądził. Szałapugin wrócił, powiadając, że nie mógł się go dowołać; gdy przez długi czas Księżopolski nie wracał, wszyscy myśliwi wyszli na góry, Godlewski przy pomocy Waltona, znalazł go siedzącego na stoku górskim, był nieprzytomny. Sprowadzono go do obozu, napojono gorącą herbatą z winem, ułożono w pościeli; przebudzał się, majaczył, zrywał się i zaledwie na drugi dzień, wrócił do przytomności. Jak mgła bywa zjawiskiem nagłem, nieprzewidzianem, tak też niem bywa i śnieżyca w górach. Kułtuczanie opowiadają o wypadkach zgonu podróżników w czasie takiej śnieżycy, a w późniejszych latach zginął nauczyciel gimnazjum irkuckiego i uczeń tegoż gimnazjum, w czasie naukowej wycieczki odbywanej z polecenia tow. geog. Wszystkie inne niebezpieczeństwa są mniej groźne, jak np. napad wilków na konie, lub też niedźwiedzi na tabor".

W samym sercu Syberii - Jezioro SerceW samym sercu Syberii - Jezioro Serce

Dziś Sludianka robi wrażenie dość ponure. Budynek dworca z białego marmuru jest przepiękny, muzeum minerałów - standardowe miejsce noclegowe Polaków - jest sympatyczne, przyjazne i tanie. Niewielkie bloki sprawiają jednak wrażenie, jakby miały się rozpaść. Dzieci bawią się na placach zabaw, które w Unii Europejskiej zostałyby uznane za śmiertelne pułapki (tego akurat po części dzieciaki w naszej części świata mogą im trochę zazdrościć). Choćby się bardzo chciało, nie sposób nie dostrzegać biedy, która zresztą towarzyszy podróżnemu już od kilku godzin po opuszczeniu Moskwy pociągiem. Trudno natomiast dostrzec jakieś specjalnie wesołe perspektywy przed miejscową ludnością, związane z czymś innym niż rozwojem turystyki, która dla odmiany pozbawi miejsce tego uroku, którego większość podróżnych tu poszukuje. Trudne dylematy.
Wizyty złożone na obu wierzchołkach miały na celu przypomnienie działalności naukowej Jana Czerskiego i Aleksandra Czekanowskiego i oddanie honorów obu postaciom. Jest to zresztą czysta przyjemność, gdyż szlaki w tej okolicy są wyjątkowo piękne, a widoki rozległe. Chamar-Daban natomiast to pustka. Ludzi spotkamy tu tylu, ilu w Tatrach Zachodnich. Stojąc jednak na przełęczy Czartowy Worota lub na Piku Czerskiego, widzimy bezkres gór po krańce horyzontu we wszystkie strony i, jeśli mamy szczęście, błękit Bajkału zamykający pole widzenia z drugiej strony.
W tych górach prawie nie ma traktów, zabudowań, ludzi. Niesamowite poczucie przestrzeni. Ten ogrom, w odróżnieniu od Moskwy - nie przytłacza, a daje poczucie wolności. Da się tę przestrzeń do pewnego stopnia oswoić. Jedne szczyty mają charakterystyczny kształt, który rozpoznajemy w krajobrazie, inne mają bliskie nam nazwy, jeszcze inne przypominają znane nam wierzchołki z Tatr. Pomimo dzikości i setek kilometrów, dzięki procesowi przemiany abstrakcyjnej przestrzeni w miejsca, którym nadajemy jakieś znaczenie, możemy poczuć się jak w domu, zakorzenić się na chwilę. W Moskwie jest to trudne. Po powrocie z gór, widzi się ją jednak inaczej. Widziane z Wróblowych Wzgórz monumentalne wieżowce Nowego Arbatu, Ministerstwo Spraw Zagranicznych, Hotel Ukraina i wszystkie inne budynki wydają się śmiesznie małe, a całe miasto przestaje przerażać. W konfrontacji z górską panoramą jego potęga blednie. Granica między rzeczą dużą a rzeczą małą jest płynna, podobnie jak między bliskim a dalekim. Tego z pewnością nauczyliśmy się w Moskwie i troszkę na wschód od niej.

Chamar-Daban z podejścia na Pik CzerskiegoChamar-Daban z podejścia na Pik Czerskiego

Na Piku Czerskiego mamy przemiłe spotkanie. Lech i Czech spotykają się na ziemi Rusa. Nie spodziewaliśmy się, że na szczycie będzie ktokolwiek, a tymczasem w najlepsze drzemał tam sobie samotny czeski turysta. Nie za bardzo wiedział gdzie jest i nie chciał wiedzieć. Akurat przejeżdżał koło gór Chamar-Daban autostopem i mu się spodobały to poszedł na górę sobie pooglądać zachód słońca. Autostopem jechał z Pragi, zmierzał do Chin i Mongolii, na wyprawę zabrał kilka groszy, jedno ubranie i mały namiocik. Wszystko mieściło się w niewielkim starym plecaku. Mówił, że w Moskwie spał w opuszczonej fabryce i że nie podróżuje sam, tylko z Bogiem. Był bardzo sympatyczny, ale kiedy na wierzchołku pojawiła się grupa Polaków, natychmiast się zmył. Jak w sumie zapewne każdy na jego miejscu. Mam nadzieje, że Bóg nie został z nami i towarzyszył mu aż do szczęśliwego powrotu do Pragi.

Hubert Jarzębowski

Kliknij tutaj aby wrócić do części IV
Kliknij tutaj aby wrócić do części III
Kliknij tutaj aby wrócić do części II
Kliknij tutaj aby wrócić do części I