Już ponad pół roku upłynęło od tragicznego w skutkach trzęsienia ziemi, jakie nawiedziło Nepal. Kraj bardzo powoli staje na nogi, mieszkańcy miast najbardziej dotkniętych trzęsieniem walczą o przetrwanie. Na całym świecie co jakiś czas organizowane są zbiórki środków na pomoc dla Nepalczyków.

Tak się złożyło, że gdy zatrzęsła się ziemia, w bazie pod Mount Everest i Lhotse znajdował się Paweł Michalski, polski himalaista biorący udział w międzynarodowej wyprawy „6 Summits Chalange”. Dziś wracamy do tych kwietniowych wydarzeń.

Wywiad z himalaistą Pawłem Michalskim

Wywiad z himalaistą Pawłem Michalskim, fot. Archiwum Pawła Michalskiego


Bartosz Andrzejewski: W zaplanowanym na rok 2015 projekcie o nazwie „6 Summits Challenge” reprezentowałeś biało-czerwone barwy. Wiosną odbyła się pierwsza z planowanych wypraw na ośmiotysięczniki. Na który ze szczytów mieliście się udać na początek?

Paweł Michalski: W okresie przedmonsunowym odbyły się 3 wyprawy. Celem były następujące szczyty: Mt. Everest, Lhotse i Makalu. Z przyczyn organizacyjno-logistycznych wyprawy na Mt. Everest i Lhotse działały wspólnie (wspólna Baza Główna, ta sama droga wspinaczkowa do wysokości ok. 7800m). Ja byłem w ekipie wspinającej się na Lhotse.

Bartosz Andrzejewski: Wasze plany przerwało tragiczne w skutkach trzęsienie ziemi, które nawiedziło Nepal. Jak wspominasz ten feralny dzień? Byliście już wtedy wraz z zespołem w bazie pod Mount Everest, gdy z grani i zbocza Pumori zeszła potężna lawina lodowo-śnieżna.

Paweł Michalski: Dzień był pochmurny (25 kwietnia 2015r.). Około południa przebywałem w namiocie - czytałem korzystając z ostatnich dni odpoczynku w BC (dwa dni później mieliśmy wyjść do góry). Poczułem silny wstrząs trwający przez około 30 sekund. Przeżyłem już wcześniej trzęsienie ziemi, więc zdając sobie sprawę z zagrożenia natychmiast wyskoczyłem z namiotu. Po chwili słychać było potworny huk i z kierunku, z którego pochodził pojawiła się lawina śnieżno-kamienna zakrywająca horyzont. Za moim namiotem znajdowała się formacja skalna, za którą się rozpłaszczyłem, aby uniknąć furii natury.


Wywiad z himalaistą Pawłem MichalskimWywiad z himalaistą Pawłem Michalskim, fot. Archiwum Pawła Michalskiego


Bartosz Andrzejewski
: W sieci bardzo szybko pojawił się przerażający film nagrany w momencie uderzenia lawiny w bazę. W jakiej byłeś odległości od miejsca, w którym wykonano nagranie? Czy w Twoich wspomnieniach wygląda to podobnie jak na opublikowanym filmie? Czy jesteś w stanie przypomnieć sobie jak długo to wszystko trwało?


Paweł Michalski: Nasza Baza znajdowała się w dolnej części moreny lodowca. Od grani Pumori oddzielał nas naturalny, głęboki wąwóz, który wypłaszaczał się w kierunku górnej części moreny. Lawina, która zeszła z grani nie uderzyła w naszą Bazę bezpośrednio, wyhamowała w wąwozie. Dotarł do nas podmuch boczny pochodzący z głównego uderzenia (w środkową część Bazy). Największe żniwo lawina zebrała dosłownie 200-300 metrów w linii prostej od nas. Film w 100% oddaje to, czego doświadczyłem.

Bartosz Andrzejewski: Co działo się tuż po zejściu lawiny i opadnięciu śnieżnego pyłu? Ludzie rzucili się do ratowania innych, czy raczej nie ruszali się z miejsc schronienia w jakich się znajdowali?

Paweł Michalski: Sprawdziliśmy czy w naszej bazie ktoś ucierpiał. Oprócz lekkich obrażeń i zniszczonych paru namiotów nic się poważniejszego nie stało. Po niespełna godzinie ruszyliśmy w górę lodowca, aby zorientować się w skutkach lawiny w bazach położonych wyżej. Widok był makabryczny… setki zmiecionych namiotów osobistych i bazowych (mesy, kuchnie i inne). Dziesiątki wspinaczy w szoku poszukujących swoich towarzyszy, wielu rannych i ciała zabitych. Rzuciliśmy się w środek tego piekła, aby odszukać, opatrzyć i przetransportować w bezpieczne miejsce tych, co przeżyli. Następne, długie godziny akcji, wspominam jak koszmarny sen niczym sceny z filmów katastroficznych. Lekarze przebywający w bazie zorganizowali szpital polowy. Nasza i inne ekipy przeszukiwały pobojowisko co rusz natrafiając na poszkodowanych. Czas był kluczowy. Z nadejściem zmroku temperatura spadała poniżej zera. Udało się odnaleźć większość ofiar. Pozostała ostatnia, najcięższa psychicznie posługa. Przetransportowanie i identyfikacja ofiar śmiertelnych.


Wywiad z himalaistą Pawłem MichalskimWywiad z himalaistą Pawłem Michalskim, fot. Archiwum Pawła Michalskiego


Bartosz Andrzejewski: Ilu członków liczyła wasza wyprawa? Byliście razem z całym zespołem w tym samym miejscu, czy może ktoś już wybrał się wtedy w górę?

Paweł Michalski: Pod Everestem/Lhotse było nas 4. W BC byli też inni klienci naszego operatora (agenta) – w sumie ok. 12-14 osób oraz kilkunastu Szerpów. Za 2 dni wszyscy mieliśmy wyjść w górę (wcześniej aklimatyzowaliśmy się na Lobuche East)

Bartosz Andrzejewski: Wiadomo, że pod Mount Everest znajdowało się wiele wypraw. Ile osób znajdowało się wtedy w tym rejonie?

Paweł Michalski: Wydaję mi się, że ok. 1300-1500 osób (wspinacze, Szerpowie, obsługa baz)

Bartosz Andrzejewski: Lawina zabrała życie 19 osób, jak te dramatyczne wydarzenia zniosła Twoja psychika? Byłeś przecież w epicentrum tego dramatu.

Paweł Michalski: Góry przytłaczają swoim pięknem i nęcą niedostępnością. Motywują do bycia silniejszym, bardziej wytrzymałym w ekstremalnych warunkach. Dzięki temu stajemy się lepszymi ludźmi w codziennym życiu i zwykłych relacjach międzyludzkich, bo postrzegamy świat przez pryzmat naszych doświadczeń – tak bardzo odmiennych. Góry niestety są również areną śmierci. Śmierci naszych towarzyszy, śmierci wspinaczy, których spotykamy co jakiś czas w różnych górach świata. Za każdym razem, gdy jestem świadkiem, lub dociera do mnie informacja o wypadku …to boli i przeraża, ale też uodparnia. Katastrofa w bazie pod Everestem wykraczała poza wszystko czego doświadczyłem do tej pory w górach. Nie było jednak czasu, aby to analizować. Skupiłem się na akcji ratunkowej, która trwała wiele godzin. Kolejne dni upłynęły podobnie.

Bartosz Andrzejewski: Media podawały „papkę” informacji różnego rodzaju, często sprzecznych. Mówiono, że w górach uwięzieni są ludzie, że będzie problem z dotarciem do tych, którym lawina odcięła drogę powrotną. Pojawiły się informacje, że uwięzione wysoko w górach osoby nie mają wystarczających zapasów żywności. Jak to wyglądało w rzeczywistości?

Paweł Michalski: Około 30 klientów wypraw komercyjnych w momencie zejścia lawiny znajdowało się w obozie 1 i obozie 2. Nie jest prawdą, że nie mieli zapasów żywnościowych. Obozy były w pełni wyposażone. Droga wytyczona przez Lodospad Khumbu została zniszczona. Kolejne wstrząsy wtórne groziły obrywem kolejnych mas lodu, być może również lawiną z grani Nuptse. Dodatkowo większość osób tam przebywających miała zbyt małe umiejętności, aby samemu wytyczyć nową drogę. W drugim dniu po trzęsieniu ziemi helikoptery zwiozły wszystkich do bazy.


Wywiad z himalaistą Pawłem MichalskimWywiad z himalaistą Pawłem Michalskim, fot. Archiwum Pawła Michalskiego


Bartosz Andrzejewski: Jak wyglądała Wasza ewakuacja z bazy? Ludzie w popłochu opuszczali rejon i schodzili w dół, czy raczej oczekiwali na miejscu na dalszy rozwój wydarzeń?

Paweł Michalski: Większość wspinaczy w 2-3 dni po trzęsieniu ziemi ruszyła w dół, aby jak najszybciej dotrzeć do Lukli i dalej do Katmandu. Naszym zdaniem był to zły pomysł. Lodowiec na którym znajdowała się baza był miejscem stosunkowo bezpiecznym (nie było zagrożenia zejścia kolejnych lawin). Lód jest plastyczny i łatwo absorbował wstrząsy wtórne, które nawiedzały Nepal przez następne dni. Trekking z bazy, który prowadzi wąskimi, górskimi ścieżkami, często w wąskich dolinach i wysoko zawieszonymi mostami był niebezpieczny. Jednocześnie w tym okresie do Lukli dotarły setki osób (tubylców i trekkersów) koczując w tym niewielkim miasteczku zawieszonym na zboczu góry. Nikt nie mógł się wydostać z Lukli z powodu uszkodzeń lotniska. Z bazy zeszliśmy w tydzień po trzęsieniu ziemi.

Bartosz Andrzejewski: W związku z kataklizmem Chiny oficjalnie zamknęły wtedy sezon wiosenny w Himalajach. Swoje wyprawy zakończyli między innymi wspinacze działający na Cho Oyu i Sziszapangmie. Jakie decyzje zapadły co do dalszej realizacji projektu „6 Summits Challenge”?

Paweł Michalski: Projekt był dalej realizowany, latem w Karakorum (próba zdobycia Broad Peak, G1 i G2) oraz jesienią w Himalajach (próba zdobycia Manaslu). Niestety żaden cel nie został zrealizowany.

Bartosz Andrzejewski: Jakie są Twoje dalsze plany związane z górami? Czy masz w perspektywie udział w jakieś wyprawie w najbliższym czasie?

Paweł Michalski: W połowie czerwca 2016 roku wezmę udział w wyprawie unifikacyjnej PZA na K2 w ramach programu Polski Himalaizm Zimowy 2016-2020 im. A. Hajzera.

Wywiad z himalaistą Pawłem Michalskim

Wywiad z himalaistą Pawłem Michalskim, fot. Archiwum Pawła Michalskiego


Paweł Michalski – urodzony w Łodzi polski himalaista, członek kadry narodowej Polskiego Związku Alpinizmu oraz Łódzkiego Klubu Wysokogórskiego. Jest adiunktem Politechniki Łódzkiej. Ma na swoim koncie zdobycie 4 ośmiotysięczników (Gaszerbrum I i II, Broad Peak oraz Cho-Oyu) do skompletowania Korony Ziemi brakuje mu już tylko najwyższej góry świata – Mount Everest. Jest organizatorem oraz uczestnikiem wielu wypraw w góry wysokie.


Bartek Andrzejewski