Pierwsi już wyszli. Mimo że śniegu jeszcze mało, a wystające kamienie grożą zdarciem spodu narty. Skiturowcy. Amatorzy zimowych wycieczek, wyryp lub spacerów oraz ci, którzy lubią ścigać się na zawodach.Tym razem więc w cotygodniowej "Lekturze na weekend" polecamy tekst Magdaleny Derezińskiej-Osieckiej, znawczyni tematu narciarskiego.

Artykuł pochodzi z numeru zimowego kwartalnika (nr 1) "Tatry" z roku 2007 (19).
Pochwała skialpinizmu, czyli o filozofii zaciśniętych zębów

Jak łatwo się domyślić, powstanie w XX wieku narciarskich wyciągów mechanicznych oznaczało, że musieli istnieć narciarze, którym owe wyciągi były potrzebne. Pierwsi narciarze mało mieli wspólnego z tymi dzisiejszymi, wygodnymi, siedzącymi na krzesełkach i napędzającymi konsumpcję w górach... Góry zimą były niemalże lodową pustynią, przestrzenią groźną, nieopanowaną, w której główną przeszkodą w poruszaniu się był głęboki śnieg. Ci, którzy jako pierwsi użyli nart, aby ułatwić sobie przemieszczanie się w górach (lub polowanie, jak np. w Skandynawii), musieli nauczyć się opanowywać tę przestrzeń, przy użyciu sprzętu, który poza kształtem niewiele ma wspólnego z naszymi współczesnymi nartami. Poradzili sobie świetnie; aby umożliwić podchodzenie po stromych zboczach, podlepiali narty plastrami skóry foki lub renifera (w Laponii) albo nakładali tzw. węźlice, czyli siatki ze sznurków, które również skutecznie zapobiegały cofaniu się narty. Warto wspomnieć, że Klemens Bachleda wprowadził tzw. wurstle, czyli drewniane klocki, służące do podobnych celów. Pierwsi narciarze, można więc powiedzieć, byli po prostu skialpinistami!

Więcej na www.tatry.tpn.pl.