Obecnie ekipa przygotowuje się do ataku szczytowego na Shishapangme, by następnie zgodnie z założeniem wyprawy zjechać ze szczytu na nartach, jednakże ostatnie dni nie były dla członków wyprawy wesołe, w szczególności dla przewodniczącego wyprawy- Andrzeja Bargiela.

Dwa dni przed weekendem Jędrek rozchorował się. Miał objawy grypy, nic nie jadł. W zasadzie do soboty leżał w namiocie kurując się i zbierając siły. Jak sam przyznaje, to prawdopodobnie choroba była przyczyną komplikacji które nastąpiły później.

Wyprawa Shishapangma Ski Challenge

Wyprawa Shishapangma Ski Challenge, fot: andrzejbargiel.com

W sobotę 21 września wcześnie rano o godzinie 6, członkowie wyprawy wyruszyli do obozu pierwszego, w bazie został jedynie Andrzej, który był jeszcze osłabiony i potrzebował więcej czasu na zebranie się. Wychodząc z namiotu do reszty załogi miał około 20 minut. W trakcie podejścia doszło do wypadku.

Kiedy Jędrek starał się dogonić pozostałą trójkę, przeskakiwał przez lodowcowy potok, wtedy podczas skoku kijek, wraz z ręką Andrzeja zaklinował sie pomiędzy skałami. Jędrek tak wspomina tamte wydarzenia:

"Upadłem na plecak i w tym momencie mój bark wyskoczył ze stawu. Przeszywający ból był okropny ale to nie było takie istotne. Najgorsza była świadomość, że do najbliższego szpitala jest 40 km piechotą. Dodatkowo oznaczało to koniec wyprawy dla mnie."

"Nie było czasu na myślenie. Widziałem już jak to się robi w szpitalu ;) Podłożyłem kijek pod pachę a zdrową ręką złapałem za zgięta w ramieniu, uszkodzoną rękę. Szarpnąłem w dół rotując na zewnątrz. Po kosmicznym wręcz bólu, odczułem niesamowitą ulgę. Po niespełna minucie, bark był już na swoim miejscu. Nie wiedziałem co będzie dalej. Na szczęście nie odczuwałem jakiegoś dużego dyskomfortu. Ręka miała wystarczający zakres by kontynuować drogę do góry. Po 30 min. dogoniłem chłopaków."

Obóz II, fot: andrzejbargiel.com

Obóz II, fot: andrzejbargiel.com

O godzinie 14 wszyscy dotarli do rozbitego już wcześniej obozu pierwszego. Czas na odpoczynek i posiłek, a później sen. Problemy ze spaniem miał tylko Marcin Kin, którego bardzo bolała głowa. Marcin pierwszy raz był na tak dużej wysokości.
Następnego dnia po zjedzeniu śniadania i uzupełnieniu braków energetycznych, Marcin Kin zjechał na nartach w dół do bazy, natomiast pozostali ruszyli w górę na 6900 m n.p.m., gdzie założyli obóz drugi. Po szybkim rozbiciu namiotów wszyscy wpakowali się do śpiworów, gdyż na tej wysokości jest już zdecydowanie zimniej. Członkowie wyprawy spotkali w obozie drugim Szerpów wyprawy szwajcarskiej która tutaj działa.

Jak pisze Andrzej Bargiel, w poniedziałek z racji wysokości nikt nie tryskał energią podczas wstawania. "Taka wysokość nie jest środowiskiem naturalnym dla życia ludzkiego. Tutaj tlenu jest bardzo niewiele a ciśnienie spada do bardzo małych parametrów.", pisze Andrzej na swoim blogu.

Plan na ten dzień mówił o dojściu na wysokość koło 7200 m.n.p.m., ale chłopakom (z wyjątkiem Darka, który zawrócił do namiotu), którzy wraz z kolejnymi godzinami czuli się coraz pewniej i naprawdę mocno udało się dociągnąć aż do 7500 m n.p.m. (wysokość trzeciej bazy), skąd widać już drogę na szczyt. Była to rekordowa wysokość dla Grześka. Po króciutkim odpoczynku bracia przypięli narty i zjechali do obozu drugiego gdzie z kolacją czekał Darek.

Członkowie wyprawy na wysokości obozu III, fot: andrzejbargiel.com

Członkowie wyprawy na wysokości obozu III, fot: andrzejbargiel.com

Następne dwa dni członkom wyprawy upłynęły na powrocie do bazy, upragnionym prysznicu, czytaniu książek i naprawie elektryczności. Chłopaki lądują teraz swoje akumulatory i wypatrują dobrej pogody by zaatakować szczyt.

Trzymamy kciuki!

źródło: andrzejbargiel.com