O kobietach, a raczej ich braku w szeregach TOPR zrobiło się głośno dwa lata temu. Wtedy Ewelina Zwijacz- Kozica instruktor narciarstwa i pracownik administracji TOPR złożyła podanie o przyjęcie na staż kandydacki. Chciała zostać ratownikiem górskim. Jednak na początku jej prośbę odrzucono. Wtedy media zaczęły się zastanawiać dlaczego w historii tej organizacji zapisało się tak niewiele kobiet- ratowniczek.

Jedni twierdzą, że po prostu nigdy nie było za dużo chętnych pań, a inni, że TOPR to hermetyczne męskie środowisko. Jak jest naprawdę? Tego do końca nie wiadomo. Warto jednak pamiętać o tych sześciu kobietach, które mimo trudności zostały ratowniczkami Tatrzańskiego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego.

Monika Rogozińska z synami w Dolinie Pięciu Stawów Polskich (fot. archiwum prywatne)

Monika Rogozińska z synami w Dolinie Pięciu Stawów Polskich (fot. archiwum prywatne)

Traktowane tak samo jak mężczyźni

Pierwsza kobieta przyjęta została w 1947 roku. Była to Zofia Radwańska- Paryska, taterniczka, botaniczka, pisarka i żona ratownika Witolda Henryka Paryskiego. Jej osiągnięcia górskie to między innymi zdobycie Mont Blanc czy Matterhorn. Działała bardzo aktywnie w temacie ochrony przyrody Tatr. Spod jej pióra wyszło kilka ważnych publikacji, takich jak „Wielka Encyklopedia Tatrzańska”.

Inną znaną kobietą, która działała  w TOPR, a w zasadzie w Grupie Tatrzańskiej GOPR w Kuźnicach (bo tak się wtedy ta organizacja nazywała) była Janina Pychowa. Była narciarką, taterniczką, wspinała się, a po wojnie zamieszkała w Zakopanem i w 1953 roku została ratownikiem górskim. Mieszkała w takim miejscu, że turyści często do niej pukali, żeby zgłosić wypadek na nartostradzie. Brała wtedy sanki i szła w góry, na ratunek. W wielu publikacjach można przeczytać, że Janina Pychowa z Kuźnic była pełna radości i humoru, a wybrańcom pozwalała mówić do siebie: mamo. Podobno nawet kilka lat po jej śmierci turyści o nią pytali. – Często dyżurowałam w Kuźnicach. Ileż to lat później przychodzili ludzie i pytali: czy jest jeszcze Mama Pychowa? Niestety, już nie było – mówiła w jednym z wywiadów Krystyna Sałyga- Dąbkowska, która ratowniczką TOPR była przez 13 lat. 

Krystyna Sałyga-Dąbkowska, fot: portalgorski.plKrystyna Sałyga-Dąbkowska, fot: portalgorski.pl


Z archiwalnych tekstów wynika, że kobiety ratowniczki zwykle związane były z którymś ze schronisk. Znały swój teren, bywały pierwsze przy wypadku i udzielały pomocy na miejscu. Jedną z takich kobiet była dowcipna, lubiana góralka Cesia Słodyczka z szałasu w Dolinie Strążyskiej. Była znawczynią północnej ściany Giewontu.

Do dziś żyje Krystyna Sałyga- Dąbkowska, która została ratownikiem w 1966 roku, a taternictwo uprawia od 1948 roku. Na swoim koncie ma wiele osiągnięć, takich jak jednodniowe przejście wschodniej ściany Mięguszowieckiego Szczytu zimą. Przez 3 lata była instruktorem w Szkole Taternictwa na Hali Gąsienicowej. Zajmowała się też przewodnictwem górskim, instruktażem narciarskim czy publikowaniem reportaży, wspomnień i artykułów np. w broszurach „Pod znakiem błękitnego krzyża” oraz w czasopismach takich jak; „Turysta”, „Światowid”, „Taternik”.

Sałyga- Dąbkowska zapytana kiedyś o ty, czy ratownictwo górskie to zajęcie dla kobiet odpowiedziała: – Zdecydowanie nie! Pamiętam pierwszą zwózkę z Kasprowego z połamanym narciarzem. Wszyscy wyszli patrzeć, jak sobie poradzę. Te czerwone swetry na górze… Pamiętam, jak złośliwy kierownik wyprawy, a szliśmy na północno-zachodnią ścianę Niżnich Rysów po zabitego Niemca, dał mi do dźwigania pół wózka alpejskiego. Jak ja dostałam w kość, niosąc ten wózek! W grammingerze też musiałam zjeżdżać, ale tylko na szkoleniu – opowiadała Krystyna Sałyga.

– Byłam traktowana na równo, a nawet ostrzej, dlatego, że niektórzy mężczyźni chcieli pokazać mi, że jestem intruzem w ich towarzystwie – to słowa Moniki Rogozińskej, która do TOPR wstąpiła w 1979 roku.

monika rogozinska2 s

Monika Rogozińska na szczycie Monte Rosa w 1976 roku (fot. archiwum prywatne)


Nie chcą siedzieć za biurkiem

Rogozińska jest dziennikarką, prezesem Oddziału Polskiego The Exploreres Club i mieszka w Warszawie. Jednak przez wiele lat żyła oraz pracowała w Tatrach, w które postanowiła wyjechać po tym jak w Polskim Radiu w czasach PRL ocenzurowano jej wywiad z prezesem polskiego PEN Clubu Juliuszem Żuławskim.

– Zderzenie z cenzurą po pierwszej audycji radiowej przekonało mnie, że nie dało się być uczciwym dziennikarzem. Marzyłam o życiu pożytecznym, najlepiej ponad PRL-em. Zamieszkałam więc w najwyżej położonej dolinie w kraju – Pięciu Stawów Polskich (…) Do TOPR-u (wówczas Grupy Tatrzańskiej GOPR) w roku 1979 wprowadzali mnie Józef Uznański i Kazimierz Gąsienica Byrcyn. Potem pojechałam z wiosenną wyprawą Andrzeja Zawady pod Mount Everest. Wróciłam prosto do schroniska – napisała w artykule wspomnieniowym dla „Tygodnika Powszechnego”, Rogozińska.

Była pracownikiem schroniska w Dolinie Pięciu Stawów Polskich, przewodnikiem tatrzańskim, a także w okresie PRL przewodniczącą „Solidarności” schronisk. Jako korespondent dziennika „Rzeczpospolita”, Polskiego Radia, TVP, uczestniczyła w zimowej eksploracji ośmiotysięczników Himalajów i Karakorum. Organizowała autorskie wyprawy otwierające nowe kierunki w światowej turystyce.  Jest redaktorem i współautorem książek oraz wystaw prezentowanych na kilku kontynentach.

Krystyna Sałyga-Dąbkowska, fot: portalgorski.plKrystyna Sałyga-Dąbkowska, fot: portalgorski.pl

Po Monice Rogozińskiej, przez 32 lata, wśród ratowników TOPR nie było przedstawicielek płci pięknej. Aż do czasu, kiedy w 2011 roku swoją kandydaturę zgłosiła żona jednego z ratowników i córka wiceprezesa TOPR Czesława Ślimaka – Ewelina Zwijacz-Kozica. Na początku odrzucono podanie kobiety o przyjęcie na staż kandydacki. W mediach pojawiły się zarzuty wobec TOPR, że dyskryminuje kobiety. Ewelina spełniała większość warunków kandydackich, między innymi miała dobry wykaz górskich dokonań z ostatnich lat, zdała egzaminy narciarskie, taternickie i kondycyjne. Odrzucenie podania tłumaczono głównie trudnym charakterem, który miał uniemożliwiać Ewelinie Zwijacz-Kozicy pracę w zespole.

Jednak w tym samym roku rozpatrzono jeszcze raz możliwość przyjęcia kobiety na staż kandydacki. Być może pod wpływem szumu w mediach, a być może po dłuższej refleksji członkowie nowego zarządu TOPR zadecydowali o przyjęciu Eweliny.

Zwijacz-Kozica ma 34 lata. Od kilku lat pracuje w administracji Tatrzańskiego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego, ale nie chce już siedzieć w biurze. Postanowiła zostać ratowniczką. Przyjęcie na staż kandydacki to dopiero początek starań. W trakcie jego odbywania trzeba wziąć udział w pięciu akcjach ratunkowych i pracować społecznie 240 godzin. Nie jest łatwo, ale Ewelina Zwijacz- Kozica mimo wszystko chce zostać ratownikiem.

– Od kilku lat chodzę po górach, wspinam się i uprawiam narciarstwo wysokogórskie. Góry to moja wielka pasja. Praca ratownika byłaby więc kontynuacją tego, co robiłam do tej pory. Wielokrotnie towarzyszyłam też mojemu mężowi (Bartosz Zwijacz-Kozica jest ratownikiem od 12 lat ) w czasie dyżurów, obserwowałam, jak wygląda praca ratownika. Czuję, że wiele już o tym wiem, i chciałabym profesjonalnie zajmować się pomocą w górach – powiedziała Zwijacz-Kozica w jednym z wywiadów.

Krystyna Sałyga "Kwakwa", Maciej Pawlikowski, fot: portalgorskiKrystyna Sałyga "Kwakwa", Maciej Pawlikowski, fot: portalgorski

To nie jest łatwa praca

Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem Ewelina zostanie pierwszą od 1979 roku kobietą ratownikiem TOPR. W przeciwieństwie do tatrzańskich ratowników w szeregach GOPR jest sporo kobiet. Dlaczego panie nie próbują swoich sił jako ratowniczki w Tatrach?

– Do tej pracy trzeba być bardzo wszechstronnym w górach: dobrym we wspinaczce, narciarstwie, wytrzymałym kondycyjnie. Mało jest takich dziewczyn – uważa Ewelina Zwijacz-Kozica.

– Jeśli w czasie akcji da się podzielić obowiązki tak, żeby odciążyć kobietę albo starszego ratownika, to tak się robi, ale idąc na wyprawę, trzeba być gotowym na wszystko – uznał w jednym z wywiadów Adam Marasek, zastępca naczelnika TOPR-u

– To nie jest łatwa praca, tak samo jak strażaka czy pilota. Tam też jest mało kobiet i nic w tym dziwnego. Trzeba jednak pamiętać, że dzisiejsze pogotowie jest dużo łatwiejsze. Ratownicy mają do dyspozycji komórki, samochody, śmigłowiec. Kiedy ja odchodziłam na emeryturę w latach 80., te wszystkie ułatwienia dopiero się pojawiały – stwierdziła Krystyna Sałyga- Dąbkowska w rozmowie z „Gazetą Wyborczą”.

Matylda Młocka