Zapewne powodów dla których ktoś wybiera górskie życie jest wiele.

Jest takie powiedzenie, że kiedy zadamy pytanie ludziom: Dlaczego niektórzy chodzą po górach? Podzielą się oni na dwie grupy: Jedni - nigdy tego nie zrozumieją. A drugim nie trzeba tego tłumaczyć i odpowiedzą jak Mallory: Bo są...
Zapewne powodów dla których ktoś wybiera górskie życie jest wiele.
Niewątpliwie musi to być już jego ogromna pasja.
Pasja tym różni się od hobby, że hobby trwa zwykle krótko, „weekendowo”, a pasja trwa zawsze. Jak to mówi Krzysztof Wielicki:
Z pasją się umiera...
Psychologowie wspominają przy okazji pojęcie „marzeń”. One to (ich rodzaj, zakres, skłonność do poświęcenia jednego dobra dla realizacji drugiego) najczęściej nie da się ani ocenić, ani negocjować. Ba – często nawet innym zrozumieć, co tak naprawdę sprawia, że jesteśmy skłonni to czy tamto, a nie co innego.
Wojtek Kurtyka wprowadził takie pojęcie jak „sztuka cierpienia”.
I chociaż absolutnie się z nim i jego dokonaniami nie porównuje, ale coś w tym jest, bo sama czynność jako taka – mam tu na myśli przemierzanie gór jako praca czysto fizyczne, przyjemna, przynajmniej dla mnie bardzo nie jest. Ale satysfakcja po wszystkim wynagradza wszystko wcześniejsze i to jeszcze z mega dużą nadwyżką...
Ponoć, i z tym się zgadzam, że w górach najmilsze są te momenty kiedy jest już po wszystkim – takie zwykłe zwyczajne życie, ale gdyby nie te wcześniejsze góry, to zwykłe, zwyczajne życie nie byłoby takie przyjemne.
Wielu znawców tematu podnosi również, że góry są piękne, mistyczne, potężne, kształtują pokorę, uczą nas samych, nie wybaczają błędów, zaskakują.
Nawet nasz Jerzy Kukuczka pasjonował się górską fotografią, a kluski śląskie, jakie dostał od wyprawowego kucharza na cześć skompletowanej właśnie Korony Himalajów i Karakorum po zdobyciu Sziszapangmy, ponoć nigdy (ani wcześniej ani później) nie smakowały lepiej.
Ale co tu daleko szukać.
Wielu poetów, malarzy, muzyków i nie tylko inspirowało się naszymi Tatrami.
Są jednak i tacy (choć należą chyba do mniejszości) dla których góry to po prostu kupa kamieni na którą trzeba wejść i zejść i to tyle (np. Artur Hajzer). Mało tu miejsca na jakieś uniesienia czy wrażenia estetyczne.
Chyba jednak zawsze chodzi o robienie czegoś na granicy życia i śmierci, w strachu, a właściwie to w opanowywaniu tego strachu i działaniu „mimo wszystko”. Rośnie koncentracja, skupienie, stres, ale i euforia. Niektórzy upatrują w tym trochę podobieństwo do stanów narkotycznych.
Badacze podkreślają też, że himalaiści, wspinający się soliści, patentujący nowe drogi itd., itd. nie mają absolutnie nic wspólnego z samobójcami. A często przez obserwatorów z boku i zwyczajnych laików są tak właśnie postrzegani.
Nic bardziej mylnego. To ogromni miłośnicy życia, którzy funkcjonują na tej „krawędzi” i na tej „petardzie”.
Ale właśnie ocierając się o tę śmierć, stykając się z nią w zasadzie o każdej porze dnia i nocy, możemy żyć na te 300%!
Bo oczywiście, że bezpieczniej jest zostać w domu, siedzieć na fotelu i oglądać tv.
Ale czy przez to taki ktoś nie umrze? No nie. Ale życie o wiele mniej ciekawe będzie miał na pewno...

 

 

 

Bartek Michalak